Nie chciałam być zrzędzącą teściową, ale wybuchłam. Syn z żoneczką żyli na mój koszt, nie prali nawet własnych majtek
Kiedy mój syn ożenił się, byłam szczęśliwa. Przez lata czekałam, aż założy swoją rodzinę i zacznie własne życie. Wydawało mi się, że wraz z jego ślubem skończy się moja rola matki, która dba o niego na każdym kroku. Myślałam, że teraz to jego żona przejmie część obowiązków i że będą razem tworzyć zgraną, odpowiedzialną rodzinę. Niestety, życie potrafi zaskakiwać, a w moim przypadku było to zaskoczenie, które długo trawiłam w milczeniu.
Syn z żoną wprowadzili się do mojego domu, bo „chcieli zaoszczędzić na własne mieszkanie”. Zgodziłam się, bo co mogłam powiedzieć? Byłam przekonana, że to tylko chwilowe rozwiązanie, że szybko znajdą coś swojego i pójdą na swoje. Ale tygodnie zamieniły się w miesiące, a miesiące w lata. Z początku nie przeszkadzało mi to – myślałam, że młodzi po prostu potrzebują trochę czasu, by stanąć na nogi. Ale z każdym dniem zaczynałam dostrzegać, że coś jest nie tak.
Z początku cicho i cierpliwie
Przez długi czas starałam się nie narzekać. Wiedziałam, że młodzi ludzie mają inne podejście do życia, że potrzebują czasu, by się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Nie chciałam być tą zrzędzącą teściową, która wtrąca się w każdy aspekt ich życia. Ale powoli zaczynałam dostrzegać, że to, co miało być chwilową pomocą, zamieniało się w wieczne lenistwo z ich strony.
Kiedy tylko wracałam z pracy, dom wyglądał jak po przejściu huraganu. Brudne naczynia piętrzyły się w zlewie, ubrania leżały na podłodze, a kuchnia wyglądała, jakby nikt jej nie sprzątał od tygodni. Z początku myślałam, że może są przemęczeni, że mają ciężkie dni i nie mają siły na domowe obowiązki. Ale kiedy zorientowałam się, że syn i jego żona nie robią dosłownie nic, zaczęłam tracić cierpliwość.
Nie raz i nie dwa zwracałam im uwagę w delikatny sposób. „Może byście dzisiaj zrobili pranie?” – sugerowałam z uśmiechem. „Może byście posprzątali w kuchni po obiedzie?” – pytałam, starając się, żeby nie zabrzmiało to jak rozkaz. Ale oni tylko się uśmiechali, mówili „tak, tak, zaraz to zrobimy” i wracali do swojego życia pełnego beztroski. I to „zaraz” trwało do wieczora, a potem znikało w niebycie.
Wulkan emocji
Najbardziej frustrowało mnie to, że żyli na mój koszt, jakby to było zupełnie normalne. Rachunki za wodę, prąd, jedzenie – wszystko opłacałam ja. Z czasem zaczęłam dostrzegać, że oni nawet nie myślą o tym, by dokładać się do domowych wydatków. A przecież oboje pracowali! Żona mojego syna co tydzień chwaliła się nowymi zakupami – to nowa sukienka, to torebka, ale nigdy nie widziałam, żeby cokolwiek dorzucili do domowego budżetu. Żyli, jakby wszystko im się należało, a ja byłam ich służącą, która zajmuje się wszystkim.
W końcu, pewnego dnia, gdy znowu wróciłam z pracy, a w domu panował totalny chaos, coś we mnie pękło. Zobaczyłam stertę brudnych ubrań leżących w salonie, w tym nawet ich brudną bieliznę, i po prostu nie wytrzymałam.
„Czy wy naprawdę nie potraficie sami zrobić prania?! Czy ja muszę wam wszystko robić?! Żyjecie tu jak królowie, na mój koszt, a ja mam jeszcze sprzątać po was?!” – wykrzyczałam w furii, której nie mogłam już powstrzymać. Przez moment stali w szoku, patrząc na mnie, jakbym właśnie wysadziła cały dom w powietrze. Nigdy wcześniej nie widzieli mnie tak wściekłej.
Syn próbował coś powiedzieć, ale ja byłam w amoku. „Wystarczy! Mam dość tego, że żyjecie na mojej łasce i traktujecie mnie jak służącą! Czas dorosnąć i wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Albo zaczniecie się dokładać, albo znajdźcie sobie inne miejsce do życia!”
Gorzka prawda
Po tym wybuchu, sytuacja w domu była napięta. Przez kilka dni praktycznie nie rozmawialiśmy. Syn i jego żona zaczęli unikać mnie, jakby bali się, że znowu wybuchnę. Ale prawda była taka, że po latach tłumienia frustracji w końcu musiałam coś zrobić. Czułam się jak ta zrzędliwa teściowa, której nigdy nie chciałam być, ale też wiedziałam, że musiałam wyznaczyć granice.
Z czasem zaczęli się zmieniać. Powoli, niechętnie, ale zaczęli pomagać w domu. Zaczęli też dokładać się do rachunków, choć początkowo towarzyszyły temu zaciśnięte zęby i milczące spojrzenia. Żona syna przestała zachowywać się jak księżniczka i sama zabrała się za pranie. Zrozumieli, że nie mogą dłużej żyć jak pasożyty.
Choć nie chciałam tego momentu, wiedziałam, że musiał nadejść. Czasem, by zachować swoje zdrowie psychiczne i nie dać się wykorzystywać, trzeba wyznaczyć granice – nawet jeśli oznacza to stanięcie w roli „tej złej teściowej”.