Zawsze marzyłam o spokojnym mieszkaniu w bloku. Dopiero kiedy sąsiadka zaczęła „pożyczać” moje rzeczy bez pytania, zrozumiałam, jak naiwna byłam…
Od lat marzyłam o spokojnym mieszkaniu w bloku. Po latach wynajmowania różnych miejsc, w końcu trafiłam na lokum, które wydawało się idealne. Cicha okolica, miłe sąsiedztwo, piękny widok z okna – byłam przekonana, że to będzie moja oaza spokoju. Sąsiadka z naprzeciwka, pani Halina, na początku wydawała się sympatyczna. Często widywałyśmy się na klatce, a ona zawsze zagadywała o pogodę lub o to, jak minął dzień. Czułam, że znalazłam miejsce, gdzie w końcu mogę się zrelaksować.
Pierwsze miesiące mijały w miłej atmosferze. Jednak pewnego dnia, kiedy spotkałam panią Halinę na klatce schodowej, poprosiła mnie o drobną przysługę.
– Mogłabyś mi pożyczyć trochę soli? Skończyła mi się, a właśnie gotuję obiad – zapytała uprzejmie.
Nie widziałam w tym nic złego, więc oczywiście zgodziłam się. Przyniosłam jej sól, a ona obiecała oddać, jak tylko kupi nową paczkę. Tego dnia nie zwróciłam uwagi na ten gest, przecież sąsiedzi powinni sobie pomagać, prawda?
Droga do problemu
Kilka dni później pani Halina zapukała ponownie. Tym razem chciała pożyczyć trochę mleka, bo zapomniała kupić podczas zakupów. Znów bez zastanowienia zgodziłam się. I znów nie dostałam żadnej rekompensaty za pożyczone rzeczy. Po kilku takich sytuacjach zaczęłam dostrzegać pewien schemat – pani Halina coraz częściej pojawiała się pod moimi drzwiami, a prośby o „pożyczenie” rzeczy stawały się coraz bardziej śmiałe.
Sól i mleko szybko zamieniły się na proszki do prania, odkurzacz, a nawet naczynia! Najgorsze było to, że pożyczała te rzeczy, nie pytając mnie wcześniej, a ja zaczęłam się czuć, jakbym była jej darmowym zapleczem zaopatrzeniowym.
Gdy sprawy wymknęły się spod kontroli
Sytuacja osiągnęła kulminacyjny moment, kiedy pewnego wieczoru, wracając z pracy, odkryłam, że brakuje mojego mopa do podłogi. Byłam pewna, że zostawiłam go na balkonie, ale zniknął. Kiedy zapytałam panią Halinę, czy coś widziała, odpowiedziała z rozbrajającym uśmiechem:
– Ach, tak, pożyczyłam go, bo musiałam na szybko umyć podłogę po moim piesku! Zostawiłam ci liścik pod drzwiami.
Liściku oczywiście nie było. A mop, który wrócił do mnie następnego dnia, był w stanie, jakby przeżył wojnę. Pomyślałam wtedy, że to już przekracza wszelkie granice. Moje rzeczy przestały być moją własnością, a pani Halina traktowała moje mieszkanie i jego wyposażenie jak swoje osobiste zaopatrzenie.
Kiedy zrozumiałam, jak naiwna byłam
Postanowiłam porozmawiać z panią Haliną. Stanęłam przed jej drzwiami i od razu zaczęłam rozmowę, bez zbędnych uprzejmości.
– Pani Halino, musimy porozmawiać. Nie mogę dłużej pozwalać, żeby pani pożyczała moje rzeczy bez pytania. To, że jesteśmy sąsiadkami, nie oznacza, że może pani korzystać z moich rzeczy, jakby były pani własnością – powiedziałam stanowczo.
Zaskoczyłam ją. Pani Halina najwyraźniej nie spodziewała się, że w końcu postawię granice. Zaczęła coś tłumaczyć, że „przecież nic złego nie robi” i że „sąsiedzi powinni sobie pomagać”, ale tym razem byłam nieugięta.
– Rozumiem, że sąsiedzi powinni sobie pomagać, ale to, co pani robi, to wykorzystywanie mojej dobroci. Musimy ustalić jasne zasady – powiedziałam.
Zmiana na horyzoncie
Po tej rozmowie sytuacja się zmieniła. Pani Halina przestała nachodzić mnie co chwilę i pożyczać moje rzeczy bez pytania. Jednak nauczka, jaką wyniosłam z tej sytuacji, była gorzka. Zrozumiałam, że moje marzenie o spokojnym życiu w bloku było naiwne, a relacje z sąsiadami nie zawsze są takie, jak się wydają.
Spokój, którego szukałam, udało mi się w końcu osiągnąć, ale nauczyłam się ważnej lekcji: granice są potrzebne, nawet w relacjach z najbliższymi sąsiadami.
Co wy byście zrobili na moim miejscu? Jak radzić sobie z sąsiadami, którzy nie znają granic? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku!